Klasowy pamiętnik niezapomnianych historii

Obecna sytuacja, w której wszyscy się znaleźliśmy, sprzyja zacieśnianiu więzów rodzinnych.  Dlatego ostatnio moi uczniowie dostali do wykonania nietypowe zadanie. Mieli wykonać telefon    do bliskiej osoby (dziadka, babci, cioci, wujka), poprosić o opowiedzenie najciekawszej historii, która przydarzyła im się w życiu, wysłuchać jej, a następnie spisać. I w ten właśnie sposób powstał nasz Klasowy pamiętnik niezapomnianych historii.

Znalezione obrazy dla zapytania: pamiętnik zdjęcie

Niezapomniany galop

Był piękny, letni, sierpniowy poranek. Moja babcia wybierała się jak co dzień ze swoją mamą, babcią i siostrami na pole zbierać ziemniaki. Wszystkie wsiadły do wozu, konie truchtem zaczęły zmierzać w stronę pola. Gdy po kilkunastu minutach dotarły na pole. Kobiety od razu zabrały się do pracy. Mała jeszcze babcia rozłożyła kocyk, wzięła swoje zabawki i zaczęła się beztrosko bawić. W pewnym momencie usłyszała odgłos przypominający galop konia. Szybko odwróciła się i zobaczyła nerwowo pędzącego galopem wprost na nią konia ciągnącego wóz. Z daleka krzyczała omdlewająca mama babci. Jednak nie zdało się to na nic, bo dziewczynka była za daleko i nic nie słyszała. Babcia mówiła, że była tak bardzo przestraszona, że nie mogła się ruszyć. Koń zbliżał się nieubłaganie, więc jedyne co zrobiła, to z drżeniem rąk i błyskawicznie bijącym sercem przykucnęła na ziemi. Wydawało się, że sytuacja skończy się tragicznie. Jednak w ostatnim momencie rumak wykonał niesamowicie ostry zakręt omijając moją babcię i pogalopował w stronę lasu. Babcia zaniepokojona zaczęła szukać wzrokiem swojej mamy, ale ona z siostrami biegły już w jej stronę. Wszystkie ze łzami w oczach po kolei ją przytulały. Zaczęło się ściemniać, więc uznały, że pora wracać do domu. Musiały pieszo pokonać kilka długich kilometrów, aby dojść do domu. Koń pogalopował w nieznane zaprzężony w wóz. Kiedy dotarły do domu, były bardzo zmęczone przeżytymi wydarzeniami minionego dnia. Zjadły kolację, opowiedziały pozostałym domownikom   o poruszającej przygodzie. Wszyscy położyli się spać, byli bardzo zmęczeni po pracy, wyczerpującej wędrówce, ale przede wszystkim  po stresujących i bardzo emocjonujących przeżyciach. Moja babcia pomimo, iż minęło już wiele lat, nadal pamięta tę historię, często do niej powraca i ją wspomina. Wszyscy zawsze słuchają jej z ogromnymi emocjami i dużym zaciekawieniem. Cieszę się, że mogłam się podzielić tą niezwykłą i niezapomnianą dla mnie historią.
                                                                                                                            Autor: Kornelia Bilska 
Czy ja mam siostrę?
W rodzinie mojej mamy krąży historia o tym, jak mama zapomniała, że ma siostrę. Moja mama ma jeszcze dwie młodsze siostry, Kasię i Dorotę. Babcia zawsze pracowała do późnego popołudnia, a zadaniem mojej mamy, kiedy chodziła do szkoły podstawowej, było odebrać młodszą  siostrę z przedszkola. Nie było to zbyt skomplikowane zadanie, ponieważ przedszkole było tuż za blokiem, więc daleko nie miała.  Pewnego dnia moja mama przyszła ze szkoły, przygotowała sobie kanapkę i zaczęła oglądać telewizję. Pokręciła się po domu, zaczęła odrabiać lekcje, ale w pewnym momencie poczuła niepokój i nie bardzo wiedziała, o co chodzi. W domu była cisza i spokój, właśnie cisza - słowo klucz. W pewnym momencie, a było to około godziny 17przypomniała sobie, że nie odebrała siostry z przedszkola, a przedszkole czynne było do 16.00. Od razu zapytałam mamę, dlaczego pani z przedszkola nie zadzwoniła, ale okazało się, że 30 lat temu telefon miała tylko jedna sąsiadka w bloku, do której przedszkolanka oczywiście nie miała numeru telefonu. Mama pobiegła szybko do przedszkola i okazało się, że jej siostra od godziny czeka zapłakana i ubrana w kurtkę, a nauczycielka była bardzo zdenerwowana. Pani oczywiście spytała, co się stało, licząc na jakieś dramatyczne okoliczności, a mama zgodnie z prawdą odpowiedziała, że zapomniała o siostrze. Pani nic już nie odpowiedziała, oddała siostrę mamie i dziewczyny wróciły do domu. Do dziś kiedy mama wspomina tę historię, jej siostry sprzeczają się, o której z nich mama zapomniała, a mama twierdzi, że chodziło o najmłodszą z nich, czyli ciocię Dorotę.
                                                                                                                                Autor: Julia Pucyk
Historia prababci Janiny
 
Najciekawszą historią, którą usłyszałem z ust mojej prababci Janiny, jest historia jej rodziny z 1914 roku. Wydarzenia dotyczyły dziadka mojej prababci. Był on bardzo majętnym i odważnym człowiekiem. Z tego powodu zapragnął wyjechać ze swoją żoną i dziećmi do Stanów Zjednoczonych, aby tam rozpocząć nowe życie. Wsiedli na statek pasażerski z całym dobytkiem i po długiej podróży okazało się, że dopłynęli do Brazylii w Ameryce Południowej. Klimat tam panujący był ciężki i niesprzyjający. Nie byli przyzwyczajeni do takich temperatur ani wilgotności. Jedno z ich dzieci ciężko zachorowało na nieznaną chorobę i niestety zmarło. Dziadek był załamany i niespełna po dwóch tygodniach postanowili wrócić do Polski. Podróż powrotna zajęła im prawie miesiąc. Po powrocie do Polski, aby utrzymać rodzinę, sprzedali 12 h gospodarstwo wraz z pasieką pszczół, co miało ogromną wartość w tamtych czasach. Dziadek był bardzo muzykalny, więc podjął pracę organisty w miejscowej parafii. Dodatkowo zajmował się naprawą obuwia i nauką języka polskiego dzieci będących pod zaborami. Nie stać ich było na własny dom, więc wynajęli u stryja tylko jeden pokój dla sześcioosobowej rodziny.  Z czasem żyło im się coraz lepiej i zdołali kupić działkę z małym domkiem. Zaczęli normalne życie. Ta historia jest często opowiadana w mojej rodzinie jako przykład tego, że z największych problemów da się wyjść dzięki ciężkiej pracy.
                                                                                                                              Autor: Jan Sokoluk
Opowieść mojej prababci
 
Moja prababcia w czasie wojny, podczas łapanki, została złapana przez Niemców i wywieziona z Łukowa do Warszawy, a po kilku dniach przewieziona do Niemiec. W jakiej miejscowości była, nie pamięta. W Niemczech poznała koleżankę z Mińska Mazowieckiego i dwóch kolegów. Jeden potrafił mówić po niemiecku. Postanowili, że we czwórkę uciekną. Uciekając do Polski, szli po dwoje, żeby Niemcy nie zorientowali się, że próbują opuścić ich kraj. Szli tylko nocami. Żeby przejść granicę Polski, musieli przepłynąć przez rzekę. Prababcia i jej koleżanka nie umiały pływać, więc koledzy musieli przepłynąć z nimi na plecach. Będąc już na terenie Polski, również szli nocami w kierunku Warszawy. Żywili się marchwią, brukwią oraz prosili o chleb. Kiedy doszli do Warszawy, rozdzielili się. Koledzy poszli w swoją stronę, a prababcia z koleżanką podeszły do handlarek, które zaopiekowały się nimi. Wzięły ich do siebie do domu, dały im jeść, umyły się i przenocowały. Na drugi dzień panie kupiły im bilety do Mińska Mazowieckiego i wieczorem odprowadziły na pociąg. Będąc już w pociągu, jadącym do Mińska, zobaczyły swoich kolegów na warszawskim peronie. Niemcy ponownie ich złapali. Kiedy prababcia dojechała do Mińska, przenocowała u koleżanki. Następnego dnia wyjechała do Łukowa. Dojechała tylko do Dziewul i wysiadła z pociągu, ponieważ bała się, że w Łukowie na stacji ponownie Niemcy mogą ją złapać. Z Dziewul do Łukowa łąkami przyszła piechotą. 
                                                                                                            Autor: Mateusz Prokop          Dlaczego Jakub?


Historia, którą opiszę, jest historią opowiedzianą przez moja babcię Bożenkę. Opowiada ona o tym, jak miałem przyjść na świat i moi rodzice wymyślili mi imię Jakub. Należy wspomnieć o tym, że babcia Bożenka mieszka dom obok. I co najważniejsze - jestem jej pierwszym wnukiem i pierwszym prawnukiem w rodzinie od strony mojego taty. Można powiedzieć, że wszyscy czekali na moje narodziny i byli ciekawi, jak będę miał na imię. Babcia Bożenka pojechała  odwiedzić swoich rodziców, a moich pradziadków, którzy bardzo byli ciekawi mojego imienia. Ale niestety, kiedy mój pradziadek usłyszał moje imię, nie był zadowolony. Powiedział, że znał Jakuba, który był nieprzyjazny, bardzo źle się uczył i zarabiał jedynie jako pastuch. Nie podobało mu się to imię. Jednak moi rodzice nie zmienili zdania. Moja babcia zapamiętała dobrze tę historię. Dzisiaj się z niej śmieje.
                                                                                                                    Autor: Jakub Konstanty

Irys

Tę historię opowiedział mi mój dziadek Zbyszek. Mówi ona o jego ojcu Wiktorze i  pewnym psie.
Wszystko działo się zaraz po wojnie. Mieszkali wtedy w Dąbiu, niedaleko Łukowa. Mój pradziadek  znalazł wychudzonego i ledwo chodzącego psa. Zabrał go do domu. Ten nawet nie miał siły, żeby coś zjeść. Wtedy prababcia zaczęła go karmić strzykawką. Spał obok pieca, z dnia na dzień widać było poprawę zdrowia, ale jeszcze  nie wychodził z domu. Po jakichś dwóch tygodniach mój dziadek, był jeszcze wtedy małym chłopcem, wyprowadził go na dwór. Chciał się z nim bawić, ale pies był jeszcze słaby. Aż wreszcie kiedyś Irys, bo tak go nazywali, zaczął po nim skakać. Pradziadek tak się ucieszył, że zamiast jechać na pole, cały dzień spędził z dziadkiem i psem. Irys żył jeszcze kilka lat i pilnował podwórka, chodził z pradziadkiem na pole i pilnował dobytku.
                                                                                                             Autor: Wiktor Grochowski 

Historia babci 

Był rok 1957, marzec, byłam wtedy uczennicą drugiej klasy LO w Łukowie. Zima tego roku była wyjątkowo mroźna. Obfite opady śniegu uniemożliwiały dotarcie do szkoły. Urodziłam się i mieszkałam na wsi, a w czasie roku szkolnego mieszkałam na stancji w domu prywatnym. Po weekendzie spędzonym w domu, w poniedziałek, nie mogłam dostać się do szkoły z powodu zasypanej przez śnieg drogi. Autobusy wtedy nie kursowały, pługów odśnieżających nie było. Drogi odśnieżali łopatami rolnicy z okolicznych wsi. Dopiero po tygodniowym pobycie w domu mogłam wrócić na zajęcia do szkoły.
Autor: Antoni Zborowski

Długa podróż 
Postanowiłam zadzwonić do babci. Jest ona osobą pogodną, zawsze jej dopisuje dobry humor oraz ma wiele ciekawych pomysłów. Zapytałam babcię o jej najciekawszą historię w życiu. Babcia chwilę pomyślała i opowiedziała mi ją. Miała wtedy 7 lat. Mieszkała na wsi niedaleko Łukowa z rodzicami i trójką rodzeństwa. Często miała jako obowiązek wyprowadzić bydło na łąki. Po drodze mijała stację kolejową i zawsze marzyła o dalekich podróżach. Pewnego dnia postanowiła w tajemnicy wybrać się w taką podróż. Odprowadziła bydło na łąki, tak jej rodzice kazali, a sama zamiast grzecznie wrócić do domu, udała się na stację kolejową i gdy tylko nadjechał pociąg, wsiadła do niego. Gdy przejechała kilka stacji, podszedł do niej konduktor  i zapytał, gdzie są  jej rodzice. Babcia odparła, że jedzie sama w góry. Konduktor chwilę pomyślał, po czym oznajmił, że nie może sama podróżować i będzie musiała wrócić do domu. Natomiast on  będzie musiał zawiadomić milicję, żeby odnaleźli jej rodziców. Babcia się wtedy rozpłakała. Konduktor, żeby ją pocieszyć, powiedział, że jak będzie dzielna, to dostanie cukierka.  Po chwili zastanowienia zapytał,  jak się nazywa. Okazało się, że konduktor zna babci tatę, czyli mojego pradziadka, bo on pracował wtedy jako maszynista. Konduktor postanowił nie zawiadamiać milicji,  tylko oznajmił mojej babci, że ją odwiezie do domu, jak tylko skończy pracę. Dzięki temu miała bardzo długą przejażdżkę pociągiem. Rodzice mojej babci poddenerwowani cały czas jej szukali.Gdy konduktor odprowadził babcię do domu, bardzo się ucieszyli. Do dzisiaj babcia to wspomina z uśmiechem na twarzy. Była to największa przygoda jej dzieciństwa.
                                                                                                                      Autor: Wiktoria Banach 
Najciekawsza historia mojej babci 
 
Moja babcia, gdy była małą dziewczynką, poszła na spacer ze swoją mamą. Na spacerze spotkały dwa małe pieski. Moja babuszka od zawsze marzyła, by mieć pieska, jednak rodzice nie chcieli się zgodzić, gdyż na podwórku były już dwa kundelki. Po długich namowach prababcia uległa i psy trafiły do ich domu. Zwierzęta były bardzo wyziębione. W domu babcia nadała im imiona. Jeden wabił się Pimpek, natomiast drugi Węgielek. Bardzo je pokochała. Następnego dnia postanowiła z koleżanką pójść do sklepu zoologicznego, aby kupić im karmę, zabawki, miski i posłania. W domu, w swoim pokoju, urządziła pupilom kącik,w którym bezpiecznie mogły spać. Codziennie rano i po powrocie do domu babcia bardzo sumiennie się nimi opiekowała. Pieski spędziły z babcią długie lata. To było najlepsze wspomnienie w jej życiu.
                                                                                                       Autor: Maja Krzyzińska   

Wrześniowa historia Marysi
 
Był słoneczny dzień września 2019 roku. Mama mojej siostry ciotecznej była od rana w pracy, a tata musiał tego dnia pilnie wyjechać. Marysia miała sama przygotować śniadanie i - po drodze do szkoły -  zaprowadzić swoją 5-letnią siostrę Amelkę do przedszkola.  Dziewczynki myślały, że to będzie taki sam dzień jak każdy inny. Jednak myliły się. Gdy miały wyjść z domu, okazało się, że nie można otworzyć drzwi! Po wielu próbach włożenia klucza w zamek, zadzwoniły do taty, który niestety nie mógł nic na to poradzić. Marysia była przerażona, a Amelka zaczęła płakać. Ale Marysia, jako starsza siostra, postanowiła nie wpadać w panikę i wpadła na pomysł, by zadzwonić do zaprzyjaźnionego sąsiada. Pan Artur chętnie przyszedł dziewczynkom z pomocą. Ale i jemu nie udało się otworzyć drzwi. Marysia i Amelka musiały wyjść na dwór przez okno, które znajdowało się w garażu, a pan Artur podwiózł je do szkoły. Po lekcjach poszły do koleżanki, gdzie całe popołudnie czekały na przyjazd taty. Historia zakończyła się dobrze. Okazało się, że to klucz taty złamał się w zamku, a on tego nawet nie zauważył. Zamek wymieniono na nowy. Siostry i ich rodzice byli bardzo wdzięczni panu Arturowi za pomoc. Dobrze wiedzieć, że w trudnych sytuacjach można liczyć na swoich sąsiadów. Oby tylko tacy uczynni ludzie nas otaczali.
Autor: Alicja Wielgosz
Historia pewnego piłkarskiego łokcia 
 
Cała przygoda zaczęła ponad 25 lat temu. Zawsze grałem w piłkę nożną, a jest to niestety niebezpieczny sport, w którym nietrudno o kontuzję. Podczas międzyszkolnego meczu niefortunnie upadłem i bardzo bolał mnie prawy łokieć. Oczywiście nie poszedłem wtedy do lekarza. Powoli ból mijał i myślałem, że wszystko jest w porządku. Z czasem wszystkie dolegliwości minęły. Jak się później okazało, nie powinienem cieszyć się z tego faktu. Upłynęło kilka lat i na kolejnym meczu piłkarskim, po faulu na mnie, mój prawy łokieć odmówił posłuszeństwa. Towarzyszył mi ogromny ból. Tym razem wizyta u lekarza była konieczna. Na oddziale chirurgii zrobiono mi RTG łokcia i okazało się, że jest złamany. Spodziewałem się tego, ale to co powiedział mi lekarz, bardzo mnie zdziwił . Oznajmił mi, że mój łokieć był już raz złamany, a teraz złamał się kolejny raz. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że ten mecz ze szkolnych lat był bardziej pechowy niż myślałem  Lekarz zdecydował się na szybką operację. Wszystko zgoiło się i za kilka miesięcy moja ręka była sprawna. Minęło kilka kolejnych lat. Pewnego niedzielnego popołudnia wraz z kolegami z drużyny braliśmy udział w turnieju piłkarskim. Rozgrywaliśmy właśnie finałowy mecz, gdy nagle wpadłem na przeciwnika z wyprostowanymi rękami. Usłyszałem tylko głuchy trzask w prawej ręce i zobaczyłem, że w okolicach łokcia jest jakaś pusta przestrzeń,  przykryta skórą . Przestraszyłem się przez chwilę, ale nie towarzyszył temu żaden ból. Bardzo mnie to zdziwiło, ale zdecydowałem się skończyć mecz na boisku. Udało się, wygraliśmy. Wieczorem, mimo że ból nie występował, zdecydowałem się udać do lekarza. Zrobiono mi badania. Lekarz patrząc na mnie i na zdjęcie mojego łokcia, robił duże oczy. Niewiarygodne dla niego było to, że całkowicie złamany łokieć nie boli!!! Na drugi dzień trafiłem na oddział chirurgii. Okazało się, że nie bolało, bo mój łokieć zaczynał być martwy. Przeszedłem skomplikowaną operację przeszczepu kości łokciowej, wszystko zgoiło się rewelacyjnie i już po kilku miesiącach znowu mogłem wybiec na boisko.

                                                                                                                               Autor: Jan Zalewski
 Zagubione w terenie
Wiosną 2017 roku moja siostra cioteczna Zuzia wraz ze swoją klasą wybrała się na wycieczkę do Warszawy. Mieli oni zwiedzić Starówkę, a następnie pojechać do fabryki czekolady. Gdy dojechali na miejsce, odbyli długi spacer po stolicy. Uczestnicy wycieczki byli zmęczeni chodzeniem, więc informacja pani o trzydziestominutowej przerwie na kupienie pamiątek ucieszyła uczniów. Mieli spotkać się obok fontanny. Moja siostra cioteczna wraz ze swoją koleżanką Nikolą postanowiły obejrzeć stragany. Nagle im oczom ukazało się miejsce z pięknymi magnesami. Postanowiły kupić pamiątkę i  wrócić na miejsce zbiórki. Jednak okazało się, że się zgubiły. Spojrzały na zegarek. Miały 5 minut na powrót we wskazane miejsce. Wpadły w panikę. W dodatku nie miały zasięgu, więc nie mogły zadzwonić do wychowawczyni. Na szczęście Nikola wpadła na pomysł, by spytać przechodnia o drogę. Przechodzień pokazał im odpowiedni kierunek, a one szybko pobiegły na zbiórkę. Spóźniły się tylko 10 minut, jednak dotarły całe i zdrowe. Wszystko skończyło się dobrze, a dziewczyny wyniosły dodatkową lekcję z przestrzegania zasad.
                                                                                                                   Autor: Julia Świderska

Przyjaźń? 
Moja ciocia opowiedziała mi pewną historię ze szkoły średniej. Otóż miała ona trzy serdeczne koleżanki, z którymi przyjaźniła się i spędzała wspólnie czas. Niestety w klasie maturalnej koleżanki zaczęły chodzić na wagary, a moja ciocia chodziła do szkoły i przygotowywała się do matury. Koleżanki przestały się do cioci odzywać i przyjaźń się zakończyła. Moja ciocia zdała maturę, a koleżanki nie. Morał z tego taki jest, że przez życie trzeba iść swoją drogą do przodu, nie krzywdząc przy tym innych ludzi.
                                                                                                                      Autor: Natalia Florian
Historia cioci Asi
Kiedy ciocia była w moim wieku, często chorowała. Z tego powodu  często przebywała w sanatorium w różnych częściach Polski. Podczas jednego z tych pobytów, będąc w Rymanowie Zdroju, została wybrana prezydentem ośrodka, w którym przebywała. Sanatorium brało udział  w festiwalu filmu i piosenki dziecięcej. Jako najstarsza grupa mieli za zadanie nagrać film. Sami musieli wymyślić historię, kostiumy i przy pomocy profesjonalnego operatora nagrać swoją pracę. Ciocia była poza tym odpowiedzialna za poprowadzenie festiwalu. Jej ośrodek wygrał główną nagrodę i ona została wytypowana do  wyjazdu na podobny festiwal międzynarodowy    do Holandii. Pojechała tam podczas kolejnych wakacji. Było tam kilkadziesiąt dzieci z całego świata. Poznała tam dużo ciekawych osób, ich zwyczaje, język i zabawy. Była to dla niej przygoda, której nie zapomni do końca życia.
                                                                                                                  Autor: Mateusz Matejko 
Wakacje w Egipcie
 
  

Mój wujek swoją największą przygodę przeżył 2 lata temu podczas wakacji, wyjeżdżając ze swoją rodziną do Egiptu, do miasta Hurghada. Pierwszego dnia udał się na pustynię, po której podróżował wielbłądem. Poznawał tradycję tubylców oraz próbował ich potraw. Po długiej podróży wujek wrócił do hotelu jeepem. Drugiego dnia wujek udał się do Egipskie Muzeum, gdzie znajduje się m.in. ponad 1700 obiektów z grobowca Tutenchamona, w tym złota maska faraona. Zwiedzanie odbyło się  w towarzystwie polskojęzycznego przewodnika. Następnie pojechał na Płaskowyż Giza, by zwiedzić Wielkie Piramidy, włącznie z Wielką Piramidą Cheopsa, Średnią Piramidą Cheprena oraz Małą Piramidą Mykerinosa,a także Sfinksem. Kolejnego dnia odbył się niesamowity rejs po Nilu, w którym wujek zjadł przepyszny obiad. Miał możliwość popływać w  przepięknej rzece. Mój wujek powiedział, że ta wycieczka była jednym z najlepszych wspomnień w jego życiu.     

                                                                                                                            Autor: Jakub Bober

Wspomnienia wojenne



Historia, która najbardziej zapadła mi w pamięć, to wspomnienia dziadka z czasów dzieciństwa. Były lata czterdzieste, lata wojenne. Dziadek Tadeusz, bo tak miał na imię, miał wtedy 8 lat. Podczas toczącej się II wojny światowej ludziom żyło się bardzo ciężko. Lęk przed nieznanym jutrem doskwierał wszystkim. Ludzie zmagali się z różnymi problemami życia codziennego. Zakupy w sklepach były mocno ograniczone, produkty niedostępne, dlatego w domach normalnością było pieczenie chleba, robienie masła a także przetworów. Z trudnościami musiała radzić sobie też szkoła. Budynki szkolne często były zajęte przez wojsko polskie, rosyjskie lub niemieckie. Dziadek miał szczęście, że miał duży dom, którego połowę jego rodzice udostępnili na potrzeby nauki. Pięć dni, czasami sześć dni w tygodniu odbywały się zajęcia, na które uczęszczały dzieci z pobliskich miejscowości. Niektóre dzieci musiały iść pieszo nawet parę kilometrów. Dziadek miał wygodnie, bo był na miejscu. Nauczyciele w miarę możliwości dojeżdżali, by nauczać. Kilkoro z nich mieszkało w domu rodzinnym dziadka. Oprócz nauki, miały też miejsce potańcówki, organizowane przez młodzież i starsze osoby. Muzykę puszczano z gramofonu lub radia. Był to czas rozrywki i odpoczynku od szarej, smutnej rzeczywistości. Pomimo, że tamte czasy były trudne dla wszystkich, pamiętam, jak dziadek opowiadał mi tę historię z uśmiechem i ogromnym wzruszeniem.

                                                                                                                        Autor: Kornel Leszczak
        
                                                                       

                      

                                                        



































Popularne posty