Klasowy pamiętnik niezapomnianych historii
Obecna sytuacja, w której wszyscy się znaleźliśmy, sprzyja zacieśnianiu
więzów rodzinnych. Dlatego ostatnio moi uczniowie dostali do wykonania
nietypowe zadanie. Mieli wykonać telefon do bliskiej osoby (dziadka,
babci, cioci, wujka), poprosić o opowiedzenie najciekawszej historii,
która przydarzyła im się w życiu, wysłuchać jej, a następnie spisać. I w
ten właśnie sposób powstał nasz Klasowy pamiętnik niezapomnianych
historii.
Autor: Jakub Konstanty
Długa podróż
Przyjaźń?
Niezapomniany galop
Był piękny, letni, sierpniowy poranek. Moja babcia
wybierała się jak co dzień ze swoją mamą, babcią i siostrami na pole zbierać
ziemniaki. Wszystkie wsiadły do wozu, konie truchtem zaczęły zmierzać w stronę
pola. Gdy po kilkunastu minutach dotarły na pole. Kobiety od razu zabrały się
do pracy. Mała jeszcze babcia rozłożyła kocyk, wzięła swoje zabawki i zaczęła
się beztrosko bawić. W pewnym momencie usłyszała odgłos przypominający galop
konia. Szybko odwróciła się i zobaczyła nerwowo pędzącego galopem wprost na nią
konia ciągnącego wóz. Z daleka krzyczała omdlewająca mama babci. Jednak nie
zdało się to na nic, bo dziewczynka była za daleko i nic nie słyszała. Babcia
mówiła, że była tak bardzo przestraszona, że nie mogła się ruszyć. Koń zbliżał
się nieubłaganie, więc jedyne co zrobiła, to z drżeniem rąk i błyskawicznie
bijącym sercem przykucnęła na ziemi. Wydawało się, że sytuacja skończy się
tragicznie. Jednak w ostatnim momencie rumak wykonał niesamowicie ostry zakręt
omijając moją babcię i
pogalopował w stronę lasu. Babcia zaniepokojona zaczęła szukać wzrokiem swojej
mamy, ale ona z siostrami biegły
już w jej stronę. Wszystkie ze łzami w oczach po kolei ją przytulały. Zaczęło
się ściemniać, więc uznały, że pora wracać do domu. Musiały pieszo pokonać
kilka długich kilometrów, aby dojść do domu. Koń pogalopował w nieznane
zaprzężony w wóz. Kiedy dotarły do domu, były bardzo zmęczone przeżytymi
wydarzeniami minionego dnia. Zjadły kolację, opowiedziały pozostałym domownikom o poruszającej przygodzie. Wszyscy położyli się spać, byli bardzo zmęczeni po
pracy, wyczerpującej wędrówce, ale przede wszystkim po stresujących i bardzo emocjonujących
przeżyciach. Moja babcia pomimo, iż minęło już wiele lat, nadal pamięta tę
historię, często do niej powraca i ją wspomina. Wszyscy zawsze słuchają jej z
ogromnymi emocjami i dużym zaciekawieniem. Cieszę się, że mogłam się podzielić tą
niezwykłą i niezapomnianą dla mnie historią.
Autor: Kornelia Bilska
Czy
ja mam siostrę?
W rodzinie mojej
mamy krąży historia o tym, jak mama zapomniała, że ma siostrę. Moja mama ma
jeszcze dwie młodsze siostry, Kasię i Dorotę. Babcia zawsze pracowała do
późnego popołudnia, a zadaniem mojej mamy, kiedy chodziła do szkoły
podstawowej, było odebrać młodszą siostrę z przedszkola. Nie było to zbyt
skomplikowane zadanie, ponieważ przedszkole było tuż za blokiem, więc daleko
nie miała. Pewnego dnia moja mama
przyszła ze szkoły, przygotowała sobie kanapkę i zaczęła oglądać telewizję.
Pokręciła się po domu, zaczęła odrabiać lekcje, ale w pewnym momencie poczuła
niepokój i nie bardzo wiedziała, o co chodzi. W domu była cisza i spokój,
właśnie cisza - słowo klucz. W pewnym momencie, a było to około godziny 17przypomniała
sobie, że nie odebrała siostry z przedszkola, a przedszkole czynne było do 16.00. Od razu zapytałam
mamę, dlaczego pani z przedszkola nie zadzwoniła, ale okazało się, że 30 lat
temu telefon miała tylko jedna sąsiadka w bloku, do której przedszkolanka
oczywiście nie miała numeru telefonu. Mama pobiegła szybko do przedszkola i okazało
się, że jej siostra od godziny czeka zapłakana i ubrana w kurtkę, a nauczycielka
była bardzo zdenerwowana. Pani oczywiście spytała, co się stało, licząc na
jakieś dramatyczne okoliczności, a mama zgodnie z prawdą odpowiedziała, że
zapomniała o siostrze. Pani nic już nie odpowiedziała, oddała siostrę mamie i
dziewczyny wróciły do domu. Do dziś kiedy mama wspomina tę historię, jej
siostry sprzeczają się, o której z nich mama zapomniała, a mama twierdzi, że
chodziło o najmłodszą z nich, czyli ciocię Dorotę.
Autor:
Julia Pucyk
Historia
prababci Janiny
Najciekawszą
historią, którą usłyszałem z ust mojej prababci Janiny, jest historia jej
rodziny z 1914 roku.
Wydarzenia dotyczyły dziadka mojej prababci. Był on bardzo majętnym i odważnym
człowiekiem. Z tego powodu zapragnął wyjechać ze swoją żoną i dziećmi do
Stanów Zjednoczonych, aby tam rozpocząć nowe życie. Wsiedli na statek
pasażerski z całym dobytkiem i po długiej podróży okazało się, że dopłynęli do
Brazylii w Ameryce Południowej. Klimat tam panujący był ciężki i
niesprzyjający. Nie byli przyzwyczajeni do takich temperatur ani
wilgotności. Jedno z ich dzieci ciężko zachorowało na nieznaną chorobę i
niestety zmarło. Dziadek był załamany i niespełna po dwóch tygodniach
postanowili wrócić do Polski. Podróż powrotna zajęła im prawie miesiąc. Po
powrocie do Polski, aby utrzymać rodzinę, sprzedali 12 h gospodarstwo wraz z
pasieką pszczół, co miało ogromną wartość w tamtych czasach. Dziadek był bardzo
muzykalny, więc podjął pracę organisty w miejscowej parafii. Dodatkowo zajmował
się naprawą obuwia i nauką języka polskiego dzieci będących pod zaborami. Nie
stać ich było na własny dom, więc wynajęli u stryja tylko jeden pokój dla sześcioosobowej
rodziny. Z czasem żyło im się coraz lepiej i zdołali kupić działkę z
małym domkiem. Zaczęli normalne życie. Ta historia jest często opowiadana w
mojej rodzinie jako przykład tego, że z największych problemów da się wyjść
dzięki ciężkiej pracy.
Autor: Jan Sokoluk
Opowieść
mojej prababci
Moja prababcia w
czasie wojny, podczas łapanki, została złapana przez Niemców i wywieziona z
Łukowa do Warszawy, a po kilku dniach przewieziona do Niemiec. W jakiej
miejscowości była, nie pamięta. W Niemczech poznała koleżankę z Mińska
Mazowieckiego i dwóch kolegów. Jeden potrafił mówić po niemiecku. Postanowili,
że we czwórkę uciekną. Uciekając do Polski, szli po dwoje, żeby Niemcy nie
zorientowali się, że próbują opuścić ich kraj. Szli tylko nocami. Żeby przejść
granicę Polski, musieli przepłynąć przez rzekę. Prababcia i jej koleżanka nie
umiały pływać, więc koledzy musieli przepłynąć z nimi na plecach. Będąc już na
terenie Polski, również szli nocami w kierunku Warszawy. Żywili się marchwią,
brukwią oraz prosili o chleb. Kiedy doszli do Warszawy, rozdzielili się.
Koledzy poszli w swoją stronę, a prababcia z koleżanką podeszły do handlarek,
które zaopiekowały się nimi. Wzięły ich do siebie do domu, dały im jeść, umyły
się i przenocowały. Na drugi dzień panie kupiły im bilety do Mińska
Mazowieckiego i wieczorem odprowadziły na pociąg. Będąc już w pociągu, jadącym
do Mińska, zobaczyły swoich kolegów na warszawskim peronie. Niemcy ponownie ich
złapali. Kiedy prababcia dojechała do Mińska, przenocowała u koleżanki.
Następnego dnia wyjechała do Łukowa. Dojechała tylko do Dziewul i wysiadła z
pociągu, ponieważ bała się, że w Łukowie na stacji ponownie Niemcy mogą ją
złapać. Z Dziewul do Łukowa łąkami przyszła piechotą.
Autor: Mateusz Prokop Dlaczego Jakub?
Historia,
którą opiszę, jest historią opowiedzianą przez moja babcię Bożenkę. Opowiada
ona o tym, jak miałem przyjść na świat i moi rodzice wymyślili mi imię Jakub.
Należy wspomnieć o tym, że babcia Bożenka mieszka dom obok. I co najważniejsze
- jestem jej pierwszym wnukiem i pierwszym prawnukiem w rodzinie od strony
mojego taty. Można powiedzieć, że wszyscy czekali na moje narodziny i byli
ciekawi, jak będę miał na imię. Babcia Bożenka pojechała odwiedzić swoich
rodziców, a moich pradziadków, którzy bardzo byli ciekawi mojego imienia. Ale
niestety, kiedy mój pradziadek usłyszał moje imię, nie był zadowolony.
Powiedział, że znał Jakuba, który był nieprzyjazny, bardzo źle się uczył i
zarabiał jedynie jako pastuch. Nie podobało mu się to imię. Jednak moi rodzice
nie zmienili zdania. Moja babcia zapamiętała dobrze tę historię. Dzisiaj się z
niej śmieje.
Irys
Tę historię opowiedział mi mój dziadek Zbyszek. Mówi ona o jego ojcu Wiktorze i pewnym psie.
Tę historię opowiedział mi mój dziadek Zbyszek. Mówi ona o jego ojcu Wiktorze i pewnym psie.
Wszystko działo się zaraz po wojnie. Mieszkali wtedy w Dąbiu,
niedaleko Łukowa. Mój pradziadek znalazł wychudzonego i ledwo chodzącego
psa. Zabrał go do domu. Ten nawet nie miał siły, żeby coś zjeść. Wtedy
prababcia zaczęła go karmić strzykawką. Spał obok pieca, z dnia na dzień widać
było poprawę zdrowia, ale jeszcze nie wychodził z domu. Po jakichś dwóch
tygodniach mój dziadek, był jeszcze wtedy małym chłopcem, wyprowadził go na
dwór. Chciał się z nim bawić, ale pies był jeszcze słaby. Aż wreszcie kiedyś
Irys, bo tak go nazywali, zaczął po nim skakać. Pradziadek tak się ucieszył, że
zamiast jechać na pole, cały dzień spędził z dziadkiem i psem. Irys żył jeszcze
kilka lat i pilnował podwórka, chodził z pradziadkiem na pole i pilnował
dobytku.
Autor: Wiktor
Grochowski
Historia babci
Był rok 1957, marzec, byłam wtedy uczennicą drugiej klasy LO w Łukowie. Zima tego roku była wyjątkowo mroźna. Obfite opady śniegu uniemożliwiały dotarcie do szkoły. Urodziłam się i mieszkałam na wsi, a w czasie roku szkolnego mieszkałam na stancji w domu prywatnym. Po weekendzie spędzonym w domu, w poniedziałek, nie mogłam dostać się do szkoły z powodu zasypanej przez śnieg drogi. Autobusy wtedy nie kursowały, pługów odśnieżających nie było. Drogi odśnieżali łopatami rolnicy z okolicznych wsi. Dopiero po tygodniowym pobycie w domu mogłam wrócić na zajęcia do szkoły.
Historia babci
Był rok 1957, marzec, byłam wtedy uczennicą drugiej klasy LO w Łukowie. Zima tego roku była wyjątkowo mroźna. Obfite opady śniegu uniemożliwiały dotarcie do szkoły. Urodziłam się i mieszkałam na wsi, a w czasie roku szkolnego mieszkałam na stancji w domu prywatnym. Po weekendzie spędzonym w domu, w poniedziałek, nie mogłam dostać się do szkoły z powodu zasypanej przez śnieg drogi. Autobusy wtedy nie kursowały, pługów odśnieżających nie było. Drogi odśnieżali łopatami rolnicy z okolicznych wsi. Dopiero po tygodniowym pobycie w domu mogłam wrócić na zajęcia do szkoły.
Autor:
Antoni Zborowski
Długa podróż
Postanowiłam zadzwonić
do babci. Jest ona osobą pogodną, zawsze jej dopisuje dobry humor oraz ma wiele
ciekawych pomysłów. Zapytałam babcię o jej najciekawszą
historię w życiu. Babcia chwilę pomyślała i opowiedziała mi ją. Miała wtedy 7
lat. Mieszkała na wsi niedaleko Łukowa z rodzicami i trójką rodzeństwa. Często
miała jako obowiązek wyprowadzić bydło na łąki. Po drodze mijała stację
kolejową i zawsze marzyła o dalekich podróżach. Pewnego dnia postanowiła w
tajemnicy wybrać się w taką podróż. Odprowadziła bydło na łąki, tak jej
rodzice kazali, a sama zamiast grzecznie wrócić do domu, udała się na stację
kolejową i gdy tylko nadjechał pociąg, wsiadła do niego. Gdy przejechała kilka
stacji, podszedł do niej konduktor i zapytał, gdzie są jej
rodzice. Babcia odparła, że jedzie sama w góry. Konduktor chwilę pomyślał, po
czym oznajmił, że nie może sama podróżować i będzie musiała wrócić do domu.
Natomiast on będzie musiał zawiadomić milicję, żeby odnaleźli jej
rodziców. Babcia się wtedy rozpłakała. Konduktor, żeby ją pocieszyć,
powiedział, że jak będzie dzielna, to dostanie cukierka. Po chwili
zastanowienia zapytał, jak się nazywa. Okazało się, że konduktor zna
babci tatę, czyli mojego pradziadka, bo on pracował wtedy jako
maszynista. Konduktor postanowił nie
zawiadamiać milicji, tylko oznajmił mojej babci, że ją odwiezie do domu, jak
tylko skończy pracę. Dzięki temu miała bardzo długą przejażdżkę pociągiem. Rodzice
mojej babci poddenerwowani cały czas jej szukali.Gdy konduktor odprowadził babcię do domu, bardzo się ucieszyli. Do dzisiaj babcia to wspomina z uśmiechem na twarzy. Była to największa przygoda jej dzieciństwa.
Autor: Wiktoria Banach
Najciekawsza historia mojej babci
Moja babcia, gdy była małą
dziewczynką, poszła na spacer ze swoją mamą. Na spacerze spotkały dwa małe
pieski. Moja babuszka od zawsze marzyła, by mieć pieska, jednak rodzice nie
chcieli się zgodzić, gdyż na podwórku były już dwa kundelki. Po długich
namowach prababcia uległa i psy trafiły do ich domu. Zwierzęta były bardzo
wyziębione. W domu babcia nadała im imiona. Jeden wabił się Pimpek,
natomiast drugi Węgielek. Bardzo je pokochała. Następnego dnia postanowiła z
koleżanką pójść do sklepu zoologicznego, aby kupić im karmę, zabawki, miski
i posłania. W domu, w swoim pokoju, urządziła pupilom kącik,w którym
bezpiecznie mogły spać. Codziennie rano i po powrocie do domu babcia
bardzo sumiennie się nimi opiekowała. Pieski spędziły z babcią długie
lata. To było najlepsze wspomnienie w jej życiu.
Autor: Maja Krzyzińska
Wrześniowa historia Marysi
Był
słoneczny dzień września 2019 roku. Mama mojej siostry ciotecznej była od rana
w pracy, a tata musiał tego dnia pilnie wyjechać. Marysia miała sama
przygotować śniadanie i - po drodze do szkoły - zaprowadzić swoją
5-letnią siostrę Amelkę do przedszkola. Dziewczynki myślały, że to będzie
taki sam dzień jak każdy inny. Jednak myliły się. Gdy miały wyjść z domu,
okazało się, że nie można otworzyć drzwi! Po wielu próbach włożenia klucza
w zamek, zadzwoniły do taty, który niestety nie mógł nic na to poradzić.
Marysia była przerażona, a Amelka zaczęła płakać. Ale Marysia, jako starsza
siostra, postanowiła nie wpadać w panikę i wpadła na pomysł, by zadzwonić do
zaprzyjaźnionego sąsiada. Pan Artur chętnie przyszedł dziewczynkom z pomocą.
Ale i jemu nie udało się otworzyć drzwi. Marysia i Amelka musiały wyjść na dwór
przez okno, które znajdowało się w garażu, a pan Artur podwiózł je do szkoły.
Po lekcjach poszły do koleżanki, gdzie całe popołudnie czekały na przyjazd
taty. Historia zakończyła się dobrze. Okazało się, że to klucz taty złamał się
w zamku, a on tego nawet nie zauważył. Zamek wymieniono na nowy. Siostry i ich
rodzice byli bardzo wdzięczni panu Arturowi za pomoc. Dobrze wiedzieć, że w
trudnych sytuacjach można liczyć na swoich sąsiadów. Oby tylko tacy uczynni
ludzie nas otaczali.
Autor: Alicja Wielgosz
Historia pewnego
piłkarskiego łokcia
Cała przygoda zaczęła ponad 25 lat temu. Zawsze grałem
w piłkę nożną, a jest to niestety niebezpieczny sport, w którym nietrudno o
kontuzję. Podczas międzyszkolnego meczu niefortunnie upadłem i bardzo bolał
mnie prawy łokieć. Oczywiście nie poszedłem wtedy do lekarza. Powoli ból mijał
i myślałem, że wszystko jest w porządku. Z czasem wszystkie dolegliwości
minęły. Jak się później okazało, nie powinienem cieszyć się z tego faktu. Upłynęło
kilka lat i na kolejnym meczu piłkarskim, po faulu na mnie, mój prawy łokieć
odmówił posłuszeństwa. Towarzyszył mi ogromny ból. Tym razem wizyta u lekarza
była konieczna. Na oddziale
chirurgii zrobiono mi RTG łokcia i okazało się, że jest złamany. Spodziewałem
się tego, ale to co powiedział mi lekarz, bardzo mnie zdziwił . Oznajmił mi, że
mój łokieć był już raz złamany, a teraz złamał się kolejny raz. Dopiero wtedy
uświadomiłem sobie, że ten mecz ze szkolnych lat był bardziej pechowy niż
myślałem Lekarz zdecydował się na szybką
operację. Wszystko zgoiło się i za kilka miesięcy moja ręka była sprawna.
Minęło kilka kolejnych lat. Pewnego niedzielnego popołudnia wraz z kolegami z
drużyny braliśmy udział w turnieju piłkarskim. Rozgrywaliśmy właśnie finałowy
mecz, gdy nagle wpadłem na przeciwnika z wyprostowanymi rękami. Usłyszałem
tylko głuchy trzask w prawej ręce i zobaczyłem, że w okolicach łokcia jest
jakaś pusta przestrzeń, przykryta skórą
. Przestraszyłem się przez chwilę, ale nie towarzyszył temu żaden ból. Bardzo
mnie to zdziwiło, ale zdecydowałem się skończyć mecz na boisku. Udało się,
wygraliśmy. Wieczorem, mimo że ból nie występował, zdecydowałem się udać do
lekarza. Zrobiono mi badania. Lekarz patrząc na mnie i na zdjęcie mojego łokcia,
robił duże oczy. Niewiarygodne dla niego było to, że całkowicie złamany łokieć
nie boli!!! Na drugi dzień trafiłem na oddział chirurgii. Okazało się, że nie
bolało, bo mój łokieć zaczynał być martwy. Przeszedłem skomplikowaną operację
przeszczepu kości łokciowej, wszystko zgoiło się rewelacyjnie i już po kilku miesiącach znowu mogłem wybiec na boisko.
Autor: Jan
Zalewski
Zagubione
w terenie
Wiosną 2017 roku
moja siostra cioteczna Zuzia wraz ze swoją klasą wybrała się na wycieczkę do
Warszawy. Mieli oni zwiedzić Starówkę, a następnie pojechać do fabryki
czekolady. Gdy dojechali na
miejsce, odbyli długi spacer po stolicy. Uczestnicy wycieczki byli zmęczeni
chodzeniem, więc informacja pani o trzydziestominutowej przerwie na kupienie
pamiątek ucieszyła uczniów. Mieli spotkać się obok fontanny. Moja siostra
cioteczna wraz ze swoją koleżanką Nikolą postanowiły obejrzeć stragany. Nagle
im oczom ukazało się miejsce z
pięknymi magnesami. Postanowiły kupić pamiątkę i wrócić na miejsce
zbiórki. Jednak okazało się, że się zgubiły. Spojrzały na zegarek. Miały 5
minut na powrót we wskazane miejsce. Wpadły w panikę. W dodatku nie miały
zasięgu, więc nie mogły zadzwonić do wychowawczyni. Na szczęście Nikola wpadła
na pomysł, by spytać przechodnia o drogę. Przechodzień pokazał im odpowiedni
kierunek, a one szybko pobiegły na zbiórkę. Spóźniły się tylko 10 minut, jednak
dotarły całe i zdrowe. Wszystko skończyło się dobrze, a dziewczyny wyniosły
dodatkową lekcję z przestrzegania zasad.
Autor: Julia ŚwiderskaPrzyjaźń?
Moja ciocia opowiedziała
mi pewną historię ze szkoły średniej. Otóż miała ona trzy serdeczne koleżanki,
z którymi
przyjaźniła się i spędzała wspólnie
czas. Niestety w klasie maturalnej koleżanki zaczęły chodzić na wagary, a moja
ciocia chodziła do szkoły i przygotowywała się do matury. Koleżanki przestały
się do cioci odzywać i przyjaźń się zakończyła. Moja ciocia zdała maturę, a
koleżanki nie. Morał z tego taki jest, że przez życie trzeba iść swoją drogą do
przodu, nie krzywdząc przy tym innych ludzi.
Autor: Natalia Florian
Historia
cioci Asi
Kiedy ciocia była
w moim wieku, często chorowała. Z tego powodu często przebywała w
sanatorium w różnych częściach Polski. Podczas jednego z tych pobytów,
będąc w Rymanowie Zdroju, została wybrana prezydentem ośrodka, w którym
przebywała. Sanatorium brało udział w festiwalu filmu i piosenki
dziecięcej. Jako najstarsza grupa mieli za zadanie nagrać film. Sami musieli wymyślić
historię, kostiumy i przy pomocy profesjonalnego operatora nagrać swoją pracę.
Ciocia była poza tym odpowiedzialna za poprowadzenie festiwalu. Jej ośrodek
wygrał główną nagrodę i ona została wytypowana do wyjazdu na podobny
festiwal międzynarodowy do Holandii. Pojechała
tam podczas kolejnych wakacji. Było tam kilkadziesiąt dzieci z całego świata.
Poznała tam dużo ciekawych osób, ich zwyczaje, język i zabawy. Była to dla niej
przygoda, której nie zapomni do końca życia.
Autor: Mateusz Matejko
Wakacje w Egipcie
Mój wujek swoją największą przygodę przeżył 2
lata temu podczas wakacji, wyjeżdżając ze swoją rodziną do Egiptu, do miasta
Hurghada. Pierwszego dnia udał się na pustynię, po której podróżował
wielbłądem. Poznawał tradycję tubylców oraz próbował ich potraw. Po długiej
podróży wujek wrócił do hotelu jeepem. Drugiego dnia wujek udał się do Egipskie
Muzeum, gdzie znajduje się m.in. ponad 1700 obiektów z grobowca Tutenchamona, w
tym złota maska faraona. Zwiedzanie odbyło się w towarzystwie
polskojęzycznego przewodnika. Następnie pojechał na Płaskowyż Giza, by zwiedzić
Wielkie Piramidy, włącznie z Wielką Piramidą Cheopsa, Średnią Piramidą Cheprena
oraz Małą Piramidą Mykerinosa,a także Sfinksem. Kolejnego dnia odbył się
niesamowity rejs po Nilu, w którym wujek zjadł przepyszny obiad. Miał możliwość
popływać w przepięknej rzece. Mój wujek powiedział, że ta wycieczka
była jednym z najlepszych wspomnień w jego życiu.
Autor: Jakub Bober
Wspomnienia wojenne
Historia, która najbardziej zapadła mi w pamięć, to
wspomnienia dziadka z czasów dzieciństwa. Były lata czterdzieste, lata wojenne.
Dziadek Tadeusz, bo tak miał na imię, miał wtedy 8 lat. Podczas toczącej się II
wojny światowej ludziom żyło się bardzo ciężko. Lęk przed nieznanym jutrem
doskwierał wszystkim. Ludzie zmagali się z różnymi problemami życia
codziennego. Zakupy w sklepach były mocno ograniczone, produkty niedostępne, dlatego
w domach normalnością było pieczenie chleba, robienie masła a także przetworów.
Z trudnościami musiała radzić sobie też szkoła. Budynki szkolne często były
zajęte przez wojsko polskie, rosyjskie lub niemieckie. Dziadek miał szczęście,
że miał duży dom, którego połowę jego rodzice udostępnili na potrzeby nauki.
Pięć dni, czasami sześć dni w tygodniu odbywały się zajęcia, na które
uczęszczały dzieci z pobliskich miejscowości. Niektóre dzieci musiały iść
pieszo nawet parę kilometrów. Dziadek miał wygodnie, bo był na miejscu.
Nauczyciele w miarę możliwości dojeżdżali, by nauczać. Kilkoro z nich mieszkało
w domu rodzinnym dziadka. Oprócz nauki, miały też miejsce potańcówki,
organizowane przez młodzież i starsze osoby. Muzykę puszczano z gramofonu lub
radia. Był to czas rozrywki i odpoczynku od szarej, smutnej rzeczywistości.
Pomimo, że tamte czasy były trudne dla wszystkich, pamiętam, jak dziadek opowiadał
mi tę historię z uśmiechem i ogromnym wzruszeniem.
Autor: Kornel Leszczak
Autor: Kornel Leszczak