"Prawda" - opowiadanie Wiktorii Mróz, uczennicy klasy VIIIa
Obudziłem się na zimnej, twardej podłodze. Kiedy
uchyliłem powieki, dostrzegłem, że wokół mnie panuje mrok. Nic nie widziałem.
Powoli próbowałem podnieść się do siadu, lecz bez sił opadłem na podłogę.
Syknąłem z bólu i zakląłem pod nosem. Im dłużej byłem przytomny, chłód coraz
bardziej opanowywał moje ciało. Sięgnąłem ręką do tylnej kieszeni spodni, aby
wyciągnąć telefon, lecz nie znalazłem go. Zacząłem sprawdzać inne kieszenie, ale
nic z tego. Zdziwiłem się, że zniknęły też papierosy z zapalniczką i karta
kredytowa.
Patrząc pusto przed siebie, nagle usłyszałem zbliżające się kroki. Po
chwili światło w pomieszczeniu zapaliło się, a moim oczom ukazał się wysoki
mężczyzna. Na początku zwróciłem uwagę na jego fryzurę, idealnie ułożone kruczoczarne
włosy. Na nosie miał okulary z okrągłymi oprawkami i przyciemnianymi szkłami,
przez co nie widziałem jego tęczówek, a na palcach jego obu dłoni lśniły liczne
sygnety. Ciało okrywał mu czarny, długi płaszcz sięgający prawie do kostek.
Stał nieruchomo, spoglądając na mnie z grobową miną. Uniosłem lewą brew do
góry, oczekując odpowiedzi, on zaś ani drgnął. Prychnąłem i odwróciłem wzrok.
Usłyszałem, że powoli podchodzi do mnie, więc zmusiłem się, aby leniwie na
niego spojrzeć. Dostrzegłem, że na prawej brwi ma dość sporą bliznę, zapewne po
przecięciu nożem. Będąc coraz bardziej, znudzony tą chwilą, postanowiłem
pierwszy się odezwać.
— Długo tak
zamierzasz? — zacząłem.
Mężczyzna
parsknął śmiechem.
— Wiesz,
dlaczego tu jesteśmy, prawda? — odparł powoli, ale pewny siebie, po czym
uśmiechnął się szyderczo.
— Och,
nie... Może byś mi powiedział? — odpowiedziałem z przekąsem pytaniem na
pytanie, uśmiechając się przy tym niewinnie.
Prawda była
jednak taka, że doskonale wiedziałem, dlaczego znalazłem się w starej,
niezamieszkałej od lat posiadłości w lesie. Ten mężczyzna to
trzydziestoośmioletni William Blaine. Przeważnie każdy boi się nawet obok niego
przejść, wszakże ja nie bałem się go. Znałem tego człowieka od jakichś siedmiu
lat. Jako nastolatek przyjaźniłem się z jego młodszym o osiemnaście lat bratem,
Craig'iem. Kiedy mieliśmy po szesnaście lat bardzo się pokłóciliśmy i Craig wyszedł
z mojego domu. Wracając w zimową noc, samochód jadący za nim wpadł w poślizg,
wjeżdżając prosto w niego. Craig zmarł na miejscu. William nigdy mi tego nie
wybaczył i obiecał, że nie zostawi tego tak, wróci i mnie zniszczy.
Blaine
wstał, a następnie kiwnął głową, zachęcając mnie, abym zrobił to samo. Ociężale
próbowałem wstać, jednak ból był zbyt silny. Tamten zauważył to i odwrócił się
w moją stronę z gniewnym wzrokiem.
— Rusz się!
— krzyknął wyraźnie zdenerwowany.
Przewróciłem
oczami i próbowałem wstać. Udało mi się to dopiero po paru minutach. Na
chwiejnych nogach szedłem w jego stronę. William kierował się w stronę kuchni,
a gdy już się tam znalazł, zaczął szukać czegoś w szafce.
— Masz —
powiedział, podając mi worek zapewne po ziemniakach. — Załóż to na głowę.
— Co? —
prychnąłem śmiechem.
— Załóż to —
powiedział coraz bardziej zdenerwowany.
Przyglądałem
się przedmiotowi w moich rękach lekko zdezorientowany.
— Albo to
założysz, albo porozmawiamy inaczej — uśmiechnął się diabelsko, wyciągając z
tyłu spodni pistolet.
Westchnąłem,
ale posłuchałem go. Nawet nie widząc jego twarzy, wiedziałem, że uśmiechnął się
triumfalnie.
— Okej, więc
co teraz? — zapytałem.
Nie
odpowiedział, ale poczułem, jak łapie mnie za rękę i ciągnie w tylko sobie
znanym kierunku. Szliśmy tak kilka minut w ciszy, aż w końcu postanowił się
odezwać.
— Uważaj —
ostrzegł mnie oschle.
Jednak za
późno, ponieważ prawie przewróciłem się na schodach. Gdy staliśmy już płasko na
ziemi, zaciągnął mnie na strych.
— Teraz
dopiero przekonasz się, kim jesteś w rzeczywistości. To lustro pokazuje prawdę!
Zapalił
światło, a w pomieszczeniu zapaliła się stara żarówka na suficie. Zerwał mi
worek z głowy i pchnął ku olbrzymiemu, staremu zwierciadłu. Kiedy zobaczyłem
swoje odbicie, zamarłem.
Prawy łuk
brwiowy był rozcięty i cały we krwi. Lewa dolna warga nie prezentowała się
lepiej, rozcięcie sięgało aż do brody. Nad ustami widniała zaschnięta krew z
nosa, a na oczach miałem pęknięte naczynka, jednak nie to mnie najbardziej
zszokowało. To lustro działało jak hipnotyzujący zegarek, im dłużej na nie
patrzyłem, chciałem jeszcze więcej, mógłbym tak w nieskończoność. Wydawało mi
się, że każda chwila trwała wieczność. Czułem na sobie wzrok mężczyzny w
czarnym płaszczu, ale nie mogłem się odwrócić, coś mnie blokowało. Miałem
wrażenie, że z każdą sekundą, lustro pokazywało mnie z przeszłości, cofało się
o chwilę, pokazując mi wszystko, zaczynając od tego, co wydarzyło się w tym
domu, jak William ogłuszył mnie, a następnie przywiózł tutaj, po momenty sprzed
czterech lat. Nagle moim oczom ukazał się ten dzień, 30 listopada. Dzień, od
którego Blaine mnie znienawidził. Obwiniał mnie o śmierć brata, nie chcąc
słyszeć wyjaśnień.
Do moich
nozdrzy dotarł dym papierosowy, co sprawiło, że lekko oprzytomniałem, ale to
lustro miało w sobie coś, co nie pozwalało mi racjonalnie myśleć. Zatrzymując
się na tym dniu, pokazywało wszystkie chwile, kiedy kogoś skrzywdziłem, wiele
zdarzeń, których nie mogłem już naprawić, wielu ludzi, których zraniłem, nie
próbując naprawić relacji. Powoli docierało do mnie, o co chodzi, jaki to miało
cel. Zrozumiałem, że byłem potworem, krzywdziłem ludzi, nie przejmując się tym,
ani nie przepraszając.
Z transu
wyrwał mnie odgłos rzuconego na ziemię niedopałka papierosa. Delikatnie
odwróciłem głowę w stronę mężczyzny, który stał i patrzył na mnie, jak gdyby
nigdy nic. Uniósł jedną brew do góry i lekko się uśmiechnął.
— Już? —
odparł spokojnie, co mnie zdziwiło.
Nie
odpowiedziałem, a ponownie odwróciłem głowę, tym razem w stronę lustra, jednak
widziałem już tylko zwykłe odbicie.
— Tak —
odpowiedziałem słabo ledwo słyszalnym głosem.
— To uciekaj
— zagroził.
— Co?
— Idź stąd.
Nie chcę cię nigdy widzieć — powiedział, wyjmując z tylnej kieszeni spodni
przedmioty, których na początku nie mogłem znaleźć.
Widziałem,
jak robi się coraz bardziej zdenerwowany, więc tylko pokiwałem głową, chwyciłem
swoje rzeczy i powolnym krokiem udałem się do wyjścia. Będąc już na zewnątrz, kierowałem
się w stronę miasta, cały czas rozmyślając o tym, co właśnie mi się przydarzyło.
Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, było już siedemnaście minut po pierwszej
nad ranem. Jedna myśl nie dawała mi spokoju, a mianowicie, dlaczego pojawił się
dopiero cztery lata po tragedii.
autor: Wiktoria Mróz, klasa VIIIa